2015 / Wildecka Frajda

to projekt społeczno-kulturalno-artystyczny, który miał na celu zwiększenie kapitału społeczno-kulturalnego poznańskiej dzielnicy Wilda poprzez odwołanie do kategorii przyjemności.

Kuratorzy: Maciej Frąckowiak, Lechosław Olszewski
Koordynacja: Monika Sadowska, Marta Milczarek, Mateusz Olszewski (Zaumne)
Partnerzy: Zespół Szkół Muzycznych w Poznaniu, Parafia pw. Zmartwychwstania Pańskiego, Glissando
Współpraca: Zarząd Zieleni Miejskiej, Zarząd Dróg Miejskich, Miejski Konserwator Zabytków, Targowiska Sp. z o.o.
Dofinansowanie: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego

przyjemność

Cechą wspólną wszystkich artystycznych interwencji była rehabilitacja kategorii przyjemności, czyli – po poznańsku – „frajdy”. Zazwyczaj artyści w swoich realizacjach odwołują się do wiedzy, intelektu i potencjału skojarzeń. Wildeckie realizacje natomiast odwoływały się do doznań cielesnych (upowszechniając doznawanie przyjemności w przestrzeni publicznej poprzez słuchanie, oglądanie, dotykanie i odczuwanie), aby zwiększyć zmysłową wrażliwości odbiorców na otoczenie, miejski krajobraz, a także wykreować radość ze wspólnego przebywania i działania w historycznej części Poznania. Poza zaspokajaniem i rozwijaniem potrzeb kulturalnych oraz podniesieniem zaangażowania w przestrzeń wspólną (szczególnie tę zdegradowaną), projekt przyczynił się do wykreowania wizerunku Wildy jako przestrzeni popularyzacji praktyk artystycznych posługujących się przyjemnością do realizacji celów z pogranicza sztuki oraz interwencji społecznej. Walka o dobrą przestrzeń jest bowiem dzisiaj nie tylko walką o przestrzeń bardziej sprawiedliwą, estetyczną, ale także taką, która sprawia „frajdę”.

odczuwać

Bohaterem pierwszej odsłony był Rob Sweere, holenderski artysta, kontynuator bogatej tradycji tworzonych przez rodaków pejzaży, który poddzielił się z nami samym spojrzeniem. Swoich wedut nie tworzy bowiem za pomocą farb, ale podestów, pawilonów i schodów. Ich wspólną cechą jest próba wykrojenia wybranego obrazu z tła, zmuszenia nas, abyśmy przystanęli, usiedli, patrzyli i mieli frajdę! O tym wszystkim Rob opowiadał w czasie spotkana i dyskusji, którą prowadził Maciej Frąckowiak. Po spotkaniu odbył się wernisaż instalacji „Nieboskłon” („Hemelboog”) na Rynku Wildeckim. Swoją siłę oddziaływania tylko z pozoru zawdzięczała ona kontrastowi pomiędzy zwykłą, często już nadgryzioną zębem czasu małą architekturą a estetyczną, finezyjnie dopracowaną białą formą, przypominającą kosmiczny statek. Czerpała ją bowiem raczej z potencjału możliwości, który otwierał się nie tyle przed jej widzami, ale przede wszystkim przed jej użytkownikami. Każdy, kto odważył się odłożyć na chwilę kupno owoców, mógł tę estetyczną formę zamienić we własny pojazd, wsiąść do niego i zobaczyć to, czego istnienia w tym miejscu wcale nie oczekiwał – niebo. Rob proponował więc zawieszenie rutyny dnia codziennego i pozwalał użytkownikom swojej rzeźby przenieść się „w niebo” i spojrzeć na miasto w mieście z nowej perspektywy. Takim podejściem do rzeczywistości dzielił się także w czasie warsztatów w Parku Jana Pawła II.

silent sky project

Rob był też gościem niedzielnej mszy o godz. 11.00 w Parafii Rzymskokatolickiej pw. Zmartwychwstania Pańskiego, w czasie której – dzięki przychylności ks. Adama Błyszcza – zachęcał do wzięcia udziału w performance Silent Sky Project. Po zakończeniu mszy wszyscy chętni, wraz z proboszczem, na placu przed kościołem, położyli się wspólnie na przyniesionych kocach i poduszkach, aby przez 30 minut obserwować niebo. W czasie tej akcji Rob wykonał zdjęcie grupy leżących, które przez dwa tygodnie zostało wyeksponowane w miejscu ogłoszeń parafialnych.

słyszeć

Instalacja dźwiękowa „Odgłosy lasu tropikalnego” Chrisa Watsona, angielskiego muzyka eksperymentalnego i inżyniera dźwięku, współpracownika BBC i guru specjalistów od nagrań terenowych, miała na celu nie tylko rewitalizację zapomnianego, wildeckiego nie-miejsca, ale przede wszystkim odkrycie go za pomocą dźwięków jako przestrzeni doznawania osobistej przyjemności. Watson ujawnił w zarośniętym placu – rozdartym pomiędzy tym, co było (dawna Szkoła Samochodowa), a tym co będzie (nowy Zespół Szkół Muzycznych) – potencjał miastotwórczy; włączyła go na nowo w miejski obieg i przywrócił go społecznemu doświadczeniu. Przekształceniu uległa jednak nie forma miejsca, lecz jego funkcja: za pomocą subtelnej dźwiękowej ingerencji artysta dokonał realnej zmiany, która pozwoliła wszystkim na doznawanie przyjemności – czy to poprzez swobodne „błądzenie” i zapuszczanie się w zarośla, czy też przez skupienie uwagi na emitowanych dźwiękach. Watson przypomniał, że miasta są nam winne nie tylko ścieżki rowerowe, parkingi i chodniki, ale także miejsca przyjazne, takie w których możemy się po prostu dobrze poczuć – mieć frajdę! Miejsca sprawiające przyjemność, także cielesną – podkreślają twórcy koncepcji happy cities – mają istotne znaczenie dla miasta. Dzięki nim mieszkańcy mogą wzmagać swoją odpowiedzialność za przestrzeń, rozszerzać zakres sąsiedzkiej interakcji, a w konsekwencji budować zaufanie oraz wspierać rozwój społeczeństwa. Wernisaż instalacji poprzedził wykład ilustrowany dźwiękowo dla uczniów Zespołu Szkół Muzycznych oraz dyskusja o field recordingu, którą poprowadził Krzysztof Marciniak (Glissando). Całość zamknęły warsztaty z field recordingu, które polegały na spacerze z Chrisem w poszukiwaniu specyficznych dla Wildy dźwięków oraz ich wspólny odsłuch. Efektem tych warsztatów oraz indywidualnych dźwiękowych peregrynacji Chrisa było stworzenie dźwiękowej panoramy Wildy, która została wydana na kasecie magnetofonowej.

dotykać

Magda Starska zainteresowała się długim na kilka kilkaset metrów murem na rogu ulic Roboczej i Przemysłowej. Zainteresowała się na nowo, bo chociaż mieszka niedaleko, to już zdążyła się do niego przyzwyczaić na tyle, że przestała go zauważać. Jak kret, który nie widzi świata poza wydrążonymi korytarzami. To, co kryje się za murem okazało się jednak jeszcze ciekawsze. Planowała więc wygrzebać z muru kilka cegieł, aby każdy miał szanse zobaczyć ukryty za nim świat. Nie udało się jednak znaleźć właściciela, a zatem i uzyskać zgody na takie działanie. Mur okazał się nietykalny, choć jest dziś już tylko spadkiem po minionych czasach i w zasadzie nie do końca wiadomo, w jakim celu tu nadal stoi. Z tego powodu trzeba też było się z nim obchodzić ostrożnie, przykleić do niego kolejną ścianę, a nad niej wmurować okna – przytulny symbol domowego zacisza. Wydaje się, że już sama konstrukcja przyciągała uwagę, wzbudzała ciekawość oraz zachęcała, aby odkrywać, wspinać się i spełniać marzenia o widoku na otwartą zieloną przestrzeń. Kojący widok miał też przypominać o tym wszystkim innym, co na co dzień zabiera nam tę możliwość. Odpowiedzieć na pytanie, czy w mieście da się jeszcze patrzeć daleko i ze spokojem? Wernisaż instalacji poprzedziło spotkanie z Magdą, połączone z promocją książki pod redakcją Jakuba Banasiaka, które poprowadziła Maria Rubersz. Sam wernisaż odbył się w formie „domowych” warsztatów, którym towarzyszyło wspólne biesiadowanie (z herbatą, samodzielnie upieczonym ciastem i rozmowami przy stole).

widzieć

Podsumowująca projekt interwencja „Człowiek, który wiedział za dużo” Łukasza Jastrubczaka, artysty wizualnego i muzyka, wykorzystującego różne techniki medialne: od wideo i instalacji, po koncerty, interwencje czy podróże. Miała ona formę wielowątkowego zdarzenia (spacerowanie, fotografowanie i słuchanie), w której artysta wraz wybraną grupą uczestników odbył niezwykłą podróż: improwizowany spacer z przewodnikiem zakończony wspólnym lotem balonem. Podróż Jastrubczaka nie była jednak tylko nowym sposobem doświadczania poznańskiej Wildy, z perspektywy, która dla nas wszystkich na co dzień pozostaje niedostępna, ale przede wszystkim odkrywaniem tego, czego zazwyczaj nie dostrzegamy. Tym samym była odwołaniem do obecnego w naszej kulturze, od jej greckich początków, utożsamienia widzenia z wiedzą. Zobaczyć dla nas coś, znaczy przecież znacznie więcej niż o tym usłyszeć lub nawet poczuć. Artysta, który nieustannie bada sąsiedztwo fikcji i rzeczywistości, po raz kolejny rzecznikiem swoich kreacji uczynił Alfreda Hitchcocka i jeden z jego klasycznych, nakręconych zresztą przez niego dwukrotnie filmów (1934, 1956). Nie mamy pewności, czy i tym razem zobaczyć oznaczało dowiedzieć się o czymś, co uwikłało uczestników w serię nieprzewidzianych i groźnych sytuacji? Mamy taką nadzieję. Na pewno wszyscy wylądowali szczęśliwie, bogatsi o nową wiedzę.