Róż ma w sobie niewiele powagi. Podobnie jak bohater kryminalno-komediowych filmów – francuski inspektor Clouseau, który w pierwszym z serii filmów miał strzec cennego diamentu. Nazwa szlachetnego kamienia – „Różowa pantera” wzięła się od znajdującej się na nim skazy, która kształtem przypominała zwinnego lamparta. Nie inaczej rzecz się ma z winami różowymi. Niby wszyscy je lubimy, ale wciąż ciąży na nich jakaś niedoskonałość.
Kilka lat temu w letnie sobotnie przedpołudnie wybraliśmy się z naszymi francuskimi gospodarzami na zakupy do Narobony. Zabytkowa hala targowa pamiętająca początki XX wieku tętniła niespiesznym rytmem zakupowym. Kupujący bez pośpiechu przechodzili obok stoisk z rybami i owocami morza, mięsem, warzywami oraz sklepikami gourmet z lokalnymi produktami. Byliśmy ledwie po śniadaniu, a przed rozdyskutowanymi bywalcami licznych barów oprócz pomiętych gazet stały już pełne kieliszki bladoróżowego wina, które wydawało się dodawać animuszu rozmówcom. Gdy skończyliśmy wybierać pieczywo, owoce morza i sery, nadeszła pora lunchu. Nie wiem w jaki sposób, ale zanim jeszcze cokolwiek zamówiliśmy, na stole stała już przed nami butelka radosnego rosé. Nie było to żadne kontemplacyjne wino, młody kupaż zapewne grenache, mourvèdre i być może syrah. Po prostu wino, dzięki któremu podtrzymywaliśmy wakacyjny nastrój. Pomyślałem wtedy, że przecież taki róż, lejący się strumieniami na północnych wybrzeżach Morza Śródziemnego, moglibyśmy równie dobrze wypić po zakupach na rynku jednego z polskich miast.
Chociaż co roku, przynajmniej od kilku lat, polskie wina różowe stają się gorącym letnim tematem, to jest to kategoria, która u nas dopiero raczkuje i nie wypracowała jeszcze swojego ściśle określonego stylu. Początkowo duży wpływ na stylistykę polskiego różu miał tzw. white zinfandel, czyli supermarketowe, półwytrawne rosé, produkowane ze skupowanych gron o niskiej jakości, podawane często z lodem i wodą sodową. Obecnie polscy winiarze czerpią raczej wzorce z bladego, ale świeżego i lekkiego prowansalskiego wytrawnego rosé lub nasyconego kolorem i bardziej esencjonalnego hiszpańskiego rosado z Navarry, niż z win ze słonecznej Kalifornii. Poza horyzontem naśladownictwa pozostaje różowy szampan, który jako jedyne wino w Unii Europejskiej może powstawać jako kupaż wina czerwonego i białego. Niekiedy powstaje po prostu z pinot noir i pinot meunier, ale częściej poprzez dodanie niewielkiej ilości czerwonego, lokalnego wina do białego szampana. Dzięki temu wino zyskuje strukturę, większą koncentrację i taniczność. W Polsce różowe wino wytwarzane metodą szampańską oferuje bodaj jedynie nowosądecka Winnica Fritz, która wytwarza je ze szczepów: maréchal foch, swenson red i muscat bleu.
Rosé zarówno swoim kolorem (od herbacianej róży i łososiowego różu do fuksji i ciemnej wiśni), jak i brakiem zadęcia, doskonale wpisuje się w beztroski czas wakacji. Mimo że wina różowe potrafią być także poważne, to zazwyczaj raczą nas jednak lekkością, a więc niezbyt wysokim poziomem alkoholu, dającą orzeźwienie solidną kwasowością, przyjemnymi nutami owocowymi, nierzadko także ziołowymi, niewielką koncentracją i śladowym poziomem tanin, których często nie akceptują poczatkujący winomani. Te wszystkie cechy czynią je nie tylko idealnymi winami piknikowo-tarasowymi, ale przede wszystkim dobrymi towarzyszami naszego letniego menu. Świetnie sprawdzają się z sałatkami, szczególnie tymi z sezonowymi owocami (np. truskawkami czy poziomkami) lub warzywami (np. rabarbarem), tłustymi rybami (np. wędzonym łososiem), drobiem, warzywami z grilla, letnimi quiches czy pizzą.
Pomimo to, że polscy winiarze z konsekwencją wartą lepszej sprawy stawiają na mocarne czerwienie, kwasowe biele, a nawet eksperymentalne wina pomarańczowe, to rachunek ekonomiczny przemawia na korzyść bezpretensjonalnego różu. Produkcja rosé nie wymaga wcale żadnych znaczących nakładów. Może ono powstawać jako „produkt uboczny” produkcji win czerwonych jako wynik ściągnięcia części soku ze zbiornika w początkowej fazie maceracji. W ten sposób z jednej strony zwiększa się koncentrację powstającego wina czerwonego, a z drugiej otrzymuje się lekkie, owocowe, łatwe w piciu wino różowe (clairet). Jaśniejsze rosé (vin gris) z kolei powstają w wyniku natychmiastowego wytłoczenia w winiarni przywiezionych z winnicy czerwonych gron. Takie wina nie wymagają wielomiesięcznego leżakowania w drogich dębowych beczkach, ani wieloletniego magazynowania, bowiem przeznaczone są do natychmiastowej konsumpcji.
Ale ani cena, ani niezobowiązujący charakter nie są w stanie przekonać do rosé tych, którzy za każdym razem, gdy piją wino, muszą zastanawiać się nad związkami z terroir, charakterystyką szczepu czy kompleksowością aromatów. Ze względu na lifestyl’owy charakter i upodobanie do niego instagramowych influencerów często zarzuca im się pretensjonalność. Ale to przecież jedynie pretensjonalny sposób ich wykorzystywania, a nie cecha ich samych. To prawda, że niektóre róże kształtem swojej butelki sugerują, że są lepsze niż są w rzeczywistości (np. z Côtes de Provence), ale zazwyczaj wcale nie próbują sugerować, że są czymś więcej niż beztroskim, świetnie sprawdzającym się w upale, nowoczesnym winem, idealnie wpisującym się w czas odpoczynku.
Wina różowe w Polsce na dobre weszły do oferty winiarzy trzy lata temu. Wcześniej stawiała na nie jedynie sandomierskie winnice Płochockich i Nad Jarem oraz małopolska Winnica Kresy. Dopiero rocznik 2017 przyniósł zasadniczą zmianę. Po tym, jak winnice musiały zmagać się najpierw z przymrozkami, a potem chłodnym, deszczowym lipcem, wielu winiarzy nie zdecydowało się na produkcję win czerwonych z niedojrzałych winogron, ale przeznaczyli je właśnie na wina różowe. Na róż zdecydowało się także sporo debiutujących wówczas winnic: lubuskie Hiki i Żelazny, dolnośląskie Jadwiga i Moderna czy podkarpacka Vanellus. Okazało się, że zarówno czerwone szczepy hybrydowe (cabernet cortis, cabernet cantor, rodno i regent), jak i odmiany szlachetne (pinot noir, zweigelt, dornfelder) dobrze sprawdzają się w Polsce w produkcji rosé. Szczególnie, gdy winiarze potrafią odpowiednio zbalansować cukier resztkowy z kwasowością.
Polscy winiarze nie boją się także eksperymentować z winami różowymi. Piotr Stopczyński, enolog podkarpackich Piwnic Półtorak, macerował przez dwa dni posiadający czerwoną skórkę souvignier gris, który następnie dojrzewał rok w beczkach z francuskiego dębu. Wino dzięki temu nie tylko uzyskało łososiowy kolor i dobrą strukturę, ale także sporą dawkę tanin. Z kolei Karol Nizio z roztoczańskiego Dworu Sanna macerował cały dzień seyval blanc na skórkach regenta, a następnie pozwolił mu przez kwartał dojrzewać w dębowej beczce. W efekcie wino otrzymało intrygujący owocowo-przyprawowy profil aromatyczny z dobrą strukturą, przy zachowaniu niezłej kwasowości.
W tym roku w konkursie winiarskim „Polskie Korki”, który odbył się w poznańskim SPOT, w kategorii win różowych konkurowało ze sobą prawie trzydzieści win. Złoty Korek zdobyło wino, które nagradzane było już w poprzednich rocznikach, a mianowicie Roselita Diva 2019 z sandomierskiej Winnicy Nobilis. Lekkie, dobrze skrojone wino z popularnych w Polsce krzyżówek: léon millot oraz maréchal foch. Z tej drugiej wina, które znalazły się w ścisłym finale, wytworzyły także małopolskie winnice Zagardle i Minoga. Nie mniej popularnymi szczepami okazały się szczepy hybrydowe. Frank Faust z Winnicy Turnau (Srebrny Korek) do regenta i rondo dodał szlachetnego pinot noir. Dolnośląska Winnica Jadwiga (Brązowy Korek) postawiła na rondo, Rajska na regenta, a Gronowscy na cabernet cantor. W lubuskim (winnice Miłosz i Ingrid), podobniej jak w Małopolskim Przełomie Wisły (Skarpa Dobrska) zawsze króluje świeży, owocowo-pieprzny zweigelt. Z kolei na delikatnego pinot noir stawiają dolnośląskie winnice Kindler i Jaworek. W efekcie ciekawe wina różowe możemy znaleźć zarówno wśród tych posiadających lekką strukturę i wysoką kwasowość, jak i tych z konkretniejszym ciałem i wyczuwalnym cukrem resztkowym.
„Różowa Pantera” zapoczątkowała jedną z najlepszych serii komediowych w historii filmu. Jednak jej pierwsza odsłona wcale nie była filmowym arcydziełem. Tylko brawurowa gra Petera Sellersa, powściągliwość Davida Nivena, zjawiskowość Claudii Cardinale i niezapomniana muzyka, której autorem był Henry Mancini, zapewniły filmowi status klasyka kinematografii. Chociaż polscy winiarze, niekiedy podobnie jak inspektor Clouseau, przekonani są o swojej nieomylności niekiedy wpadają w tarapaty, to jednak zasługują na naszą sympatię i kredyt zaufania. Szczególnie tego lata, gdy od wielu miesięcy wreszcie mogą sprzedawać swoje wina. Pijmy więc polski róż, nawet ten z rysą niedoskonałości!